Nigdy wcześniej nie widziałam i nie wyobrażałam sobie, jak ogromne, płożące, długie i silne pędy mogą wyrosnąć z dwóch małych nasionek !!! i jakie wielkie i zmyślne liście z tych pędów - niczym parasole osłaniające owoc od szkodliwych promieni słonecznych a jednocześnie ukształtowane w taki sposób, aby deszczówka spływała wprost do korzeni znajdujących się w pobliżu owocu- by w przypadku suszy mogły otrzymać jak najszybciej tak potrzebną im do rozwoju wodę. Właśnie... ścinając pędy mogłam zobaczyć jakie ogromne ilości wody przewodziły... woda wręcz się z nich wylewała przy cięciu sekatorem.
Owoców było bardzo dużo, niestety większość z nich padła łupem ohydnych ślimaków wrrrr.... jak ja ich nienawidzę !!! , wszystko mi pozżerały... pomidory, kwiaty liliowców, siewki szałwii, którą sobie posiałam, fasolkę szparagową...itp :(
Ale dynie, które się obstały są zachwycające :) Zobaczcie zresztą sami :)
Dobrze, że młodzież miałam akurat pod ręką, wnieśli dynie na taras, by na dzisiejszym pięknym słoneczku zahartowały sobie skórę, by mogły dłużej w dobrej formie być przechowywane do listopada- kiedy to będziemy sporządzać pyszną i pikantną zupę dyniową i dżemy dyniowo-pomarańczowo-imbirowe :)
Jedna będzie oczywiście ozdabiać wejście do domu :)))
***
Dwa tygodnie później ...
Postanowiliśmy jedną z wielkich dyń przerobić na zupę, sporą jej część zamrozić i równie sporą zaprawić do słoi. Mąż przystąpił do akcji...
Naszym oczom ukazał się piękny, soczysty, pomarańczowy miąższ...
a po kuchni rozszedł się zapach świeżego melona, który zwabił naszego domowego żarłacza :-)
Krojenie ogromnej dyni to spore wyzwanie... mąż poradził sobie znakomicie
Na sam koniec postanowił jednak upuścić sobie trochę krwi....
***
Witam serdecznie nowych obserwatorów
i dziękuję za mnogość komentarzy,
które zostawiacie - bardzo, bardzo się cieszę ,
że mnie odwiedzacie i zostawiacie ciepłe słowo... :)))
Miłego tygodnia Wam życzę !!!